Plac Saski na rajdowo
Najczęściej plac Piłsudskiego i Ogród Saski kojarzy nam się z Grobem Nieznanego Żołnierza. Tym, którzy znają historię stolicy, okolice te wiążą się także z królewskim pałacem Sasów, z potężną i już nieistniejącą dzwonnicą i cerkwią Aleksandra Newskiego oraz z kwietnym krzyżem papieskim będącym w latach osiemdziesiątych miejscem manifestacji w obronie swobód demokratycznych. Tylko nieliczni wiedzą, że Ogród Saski i plac przed pałacem były też miejscem licznych sportowych wydarzeń. Szczególnie często w czasach II RP startowały stąd rajdy automobilowe.
Gdy nie było jeszcze automobilów
Już w pierwszej połowie XIX wieku Ogród Saski był świadkiem kilku sportowych wydarzeń. Rzecz jasna słowo „sport” w polskim języku jeszcze nie istniało. Właśnie sportem w dzisiejszym rozumieniu były popisy „szybkobiegacza” Hieronima Pawłowskiego, który w latach 1828-30 wzbudzał podziw biegając po alejach parkowych. Na jego „pokaz biegu tyłem” sprzedawano nawet bilety, podobnie jak na „zmierzenia biegowe” Pawłowskiego z pewnym lordem z Anglii.
Takim właśnie rodzajem sportu z tamtych lat były też pokazy balonowe. Pierwszy z nich (i w ogóle pierwszy na ziemiach polskich) odbył się 14 maja 1790 roku w parku obok Pałacu Mniszcha. Dokładnego miejsca nie znamy, ale zaryzykuję, że był to obszar dzisiejszego Ogrodu Saskiego nieopodal ul. Senatorskiej. W koszu balonowym zasiadał Francuz Blanchard i Jan Potocki oraz jego służący. Niewiele wiemy o tej podniebnej wyprawie, w odróżnieniu od startu balonu w 1831 roku. Pasażerką była słynna francuska Élisa Garnerin, uznawana za pierwszą skoczkinię ze spadochronem. Panna Élisa wystartowała z Ogrodu Saskiego, przeleciała nad Pałacem Saskim i w okolicy Nowego Światu i Alei Jerozolimskich wyskoczyła na spadochronie. Potłukła się przy tym bardzo i złamała rękę, ale niewątpliwie wzbudziła podziw wśród mieszkańców Warszawy. Jej pokaz balonowy i spadochronowy miał jednak inne cele niż zyskanie popularności. Zaradna Élisa chciała sprzedać swe aeronautyczne usługi polskiemu powstańczemu rządowi, by z góry lepiej podpatrywać ruchy wojsk rosyjskich. Powstanie jednak szybko upadło i panna Garnerin wróciła do Paryża bez podpisanej umowy, a ze złamaną ręką.
Lot balonem, który wystartował z Ogrodu Saskiego latem 1865 roku, okazał się być dużo szczęśliwszy. Głównym pasażerem był znany już fotograf warszawski Konrad Brandel. Ponieważ balon leciał nisko (100 metrów nad ziemią), więc Brandel wychylił się z kosza i zrobił pierwsze historyczne fotografie okolic Pałacu i placu Saskiego z lotu ptaka. Wyprawa szczęśliwie skończyła się w podwarszawskich Markach, a zdjęcia Brandla są do dziś w zbiorach Muzeum Narodowego.
Dwa lata później w Ogrodzie Saskim miało miejsce jeszcze jedno parasportowe wydarzenie. Otóż blisko czterdziestoletni dziennikarz i historyk Julian Heppen zaprezentował jazdę na czymś, czego do tej pory Warszawa nie widziała - na welocypedzie. Publiczności było sporo, a wśród podziwiających pionierską jazdę na rowerze była słynna już w Krakowie Helena Modrzejewska. Artystka, która właśnie przyjechała do Warszawy, po pokazie „dała brawo”.
Jeśli przyjmiemy, że opisane powyżej loty balonem, skok ze spadochronem, biegi tyłem i jazda na rowerze to nieporadne początki współczesnego nam baloniarstwa, spadochroniarstwa, lekkoatletyki i kolarstwa, to wyjdzie, że okolice Pałacu Saskiego były mekką sportu w Warszawie.
Pionierzy automobilizmu
Pionierem automobilizmu na ziemiach polskich było Towarzystwo Automobilistów Królestwa Polskiego, założone w 1909 roku. Panowie (panie jeszcze nie jeździły) zasiadający we władzach wywodzili się z bogatej finansjery lub arystokracji. Prezesem Towarzystwa był książę Władysław Drucki-Lubecki, członkami zarządu hrabiowie: Karol Roger Raczyński i August Zamoyski.
Co ciekawe, niemal od początku istnienia byli związani z placem Saskim. Ich siedziba od 1911 roku znajdowała się w Hotelu Europejskim. Po kilkunastu miesiącach została przeniesiona… 100 metrów dalej, do kamienicy na ul. Ossolińskich 6. Stąd roztaczał się najlepszy widok na plac, który wyglądał zdecydowanie mniej monumentalnie niż dziś. Potężna cerkiew z 73-metrową dzwonnicą przytłaczała wszystko, co było wokół.
Po I wojnie światowej Europa bardzo się zmieniła. Na mapie pojawiły się nowe kraje, nowinki techniczne (automobile, aeroplany, radio) stawały się powszechne, kobiety wywalczyły prawa wyborcze i możliwość studiowania.
Gdy odrodziła się wolna Polska, zjednoczeni automobiliści w ciągu trzech lat reaktywowali działalność pod nazwą Automobilklub Polski. Stara siedziba przy ul. Ossolińskich 6 została ozdobiona godłem towarzystwa z polskimi barwami i orłem. Tu mieściła się też redakcja coraz poczytniejszego miesięcznika „Auto”. Z Hotelem Europejskim automobiliści nadal utrzymywali więź, bo tu mieścił się salon samochodowy Fiata, a sami działacze Automobilklubu Polski organizowali uroczyste przyjęcia w tutejszej restauracji.
Pierwsze pokazy na placu Saskim
Zmienił się natomiast plac Saski. W latach 1922-26 zburzono niechcianą cerkiew i jej dzwonnicę, przed Pałacem Saskim postawiono pomnik Poniatowskiego, a w pałacowej kolumnadzie stworzono narodowe mauzoleum: Grób Nieznanego Żołnierza. Pojawiła się przestrzeń idealna do masowych imprez i uroczystości.
Automobilklub Polski zaczął organizować tu pokazy automobilowo-motocyklowe. To jeszcze nie był start do rajdu, lecz paradne przejazdy samochodów, których w II Rzeczpospolitej wciąż było mało – w całej Polsce ok. 20 tysięcy w 1928 roku! Były też popisy zręcznościowe motocyklistów. Taki pokaz z 1924 roku tak wspominał dobrze znany rajdowiec Witold Rychter: Szczytem takich popisów było przejechanie przeze mnie w pozycji stojącej na siodełku „Indiana” bez wózka ulicą Marszałkowską od placu Zbawiciela do Ogrodu Saskiego. Na przedzie jechał motocykl policyjny, robiący wolną drogę; potem samochód z kamerą i operatorem, następnie ja, a za mną - szereg samochodów i motocykli, których kierowcy zawsze byli zafrapowani zdjęciami do filmu. Jeden z takich pokazów uwieczniła Kronika PAT-a, a film ten dotrwał do naszych czasów.
Pierwszy Rajd Pań startuje z placu Saskiego
W 1926 roku sprzed Pałacu Saskiego wystartował po raz pierwszy Rajd Pań. W wyścigu o łącznej długości 305 km, na trasie: Warszawa – Jabłonna – Serock – Łomża i powrót do stolicy, wzięło udział siedem odważnych kobiet. Wszystkie miały wysoko sytuowanych mężów lub prowadziły salony samochodowe Zwyciężyła Lidia Bogusławska jadąca na Lancii. Następny Rajd Pań w 1927 roku zgromadził dwa razy więcej automobilistek. Panie na starcie, stojąc na tle Pałacu Saskiego dały się sfotografować wspólnie z działaczami Automobilklubu Polski z hrabią Karolem Raczyńskim na czele. Już na starcie były bohaterkami, bo zauważmy, że prowadzenie ówczesnego samochodu wymagało „męskiej” siły. Polskie drogi cieszyły się złą sławą, często trzeba było coś naprawiać, a kierownica była bez wspomagania. Zaraz po zrobieniu fotografii panie wyruszyły na dużo dłuższą niż rok wcześniej (660 km) trasę: Warszawa – Poznań – Warszawa. Rajd był dwudniowy, a zwyciężyła Nadzieja Marchlewska. Rajdy Pań jeszcze kilkakrotnie ruszały z placu Saskiego i zawsze budziły duże zainteresowanie publiczności.
Lata dwudzieste
Większe budziły jednak zmagania panów. W 1927 roku sprzed Pałacu Saskiego wyruszył pierwszy Międzynarodowy Rajd Automobilklubu Polski. Dzień przed startem „Przegląd Sportowy” relacjonował: Zainteresowanie jak na stosunki polskie, wprost wyjątkowe. Liczba zgłoszonych dotychczas 25 wozów jest nienotowana w sporcie samochodowym w Polsce i dowodzi o kolosalnym rozwoju automobilizmu sportowego u nas.
Rajd ten był aż pięcioetapowy, a w każdym z nich rajdowcy przejeżdżali przez: Łowicz, Bydgoszcz, Gdynię, Poznań, Katowice, Kraków i Zakopane. Rajdowcy łącznie do przejechania mieli prawie 2 tysiące kilometrów.
Jeszcze raz zacytujmy uczestnika rajdu Witolda Rychtera:
W dniu poprzedzającym start stawiłem się z samochodem przed lokalem Automobilklubu Polski na ul. Ossolińskich 6 i po załatwieniu formalności wstępnych ustawiłem Tatrę na placu Saskim, na wskazanym miejscu. Komisarze techniczni zbadali pojazd, jego numery i rodzaj, opisując go dokładnie w karcie drogowej. […] Opisali dokładnie wszelkie uszkodzenia, wgniecenia, zarysowania i pęknięcia, albowiem wszelkie tego rodzaju uszkodzenia odniesione podczas rajdu pociągały za sobą karanie ujemnymi punktami. Muszę tu zauważyć, że dzisiaj jest całkiem inaczej; kierowca nie musi dbać o stan nadwozia, gdyż za uszkodzenia zawodnik nie jest karany. Może zatem porozbijany przyjechać na metę i nic mu za to nie zrobią.
Kierowczynie (bez problemu w automobilowym Regulaminie Rajdu Pań używano tego feminatywu) też chciały się ścigać na trudnych trasach. I doczekały się arcyciężkiego rajdu. W 1929 roku, tradycyjnie z placu Piłsudskiego ruszył IV Rajd Pań prowadzący w trzech etapach z Warszawy do Zakopanego i z powrotem (łącznie 1155 km!). Zwyciężyła Halina Regulska. O zwyciężczyni prasa pisała ze zdziwieniem, że jej filigranowa sylwetka nie pasowała do stereotypu silnego kierowcy rajdowego.
Lata trzydzieste
We wrześniu 1929 roku siedziba Automobilklubu Polski z ul. Ossolińskich przeniosła się na al. Szucha 10. Plac Saski nadal był świadkiem rajdów samochodowych i motocyklowych, z wolna jednak Automobilklub Polski przestawał być monopolistą w organizacji takich imprez. W 1930 roku Wojskowy Klub Sportowy Legia zorganizował wyścig motocyklowy na 1000 km. Od placu Saskiego ścigano się do Wilna i z powrotem. Wyścigi cieszyły się dużym powodzeniem i były organizowane jeszcze pięciokrotnie. Aktywne stawały się też kluby posiadające sekcje automobilowe, a takich w samej stolicy było co najmniej 14! Pokazy sprawności samochodu oraz starty rajdu turystycznego organizowały z pl. Saskiego takie organizacje jak: Stowarzyszenie Sportowe Centralnych Warsztatów Samochodowych, Klub Sportowy Czechowice, Klub Kulturalno-Sportowy Skoda (Okęcie), Warszawskie Towarzystwo Cyklistów czy Klub Sportowy Rezerwa. Ciekawe, że parking gromadzący samochody rajdowe przed startem wciąż znajdował się po północnej stronie placu Saskiego, przed kamienicą przy ul. Ossolińskich 6. Czyżby działała siła przyzwyczajenia do dawnej siedziby automobilowego klubu?
Aby przyciągnąć widzów, start z placu Saskiego trzeba było urozmaicić. Organizatorzy na godzinę czy dwie przed rozpoczęciem wyścigu przeprowadzali więc konkursy sprawnościowe, tzw. gymkhana. Kierowcy jadąc powoli musieli precyzyjnie parkować, pokonywać slalomem 50-metrowe odcinki, jechać tyłem prowadząc jedną ręką itd. Czasem organizowano konkursy niewliczające się do punktacji rajdu. Rywalizowano o tytuł najpiękniejszego auta, biorąc pod uwagę przystrojenie wozu kwiatami, balonami czy kokardkami oraz strój i prezencję kierowcy (lub kierowczyni).
Wyzwania na trasach rajdów
Start do rajdu z centralnego miejsca stolicy był z pewnego powodu niewygodny. Jazda po ulicach Warszawy pędzących samochodów była zbyt dużym ryzykiem. Przypomnijmy, że po ulicach stolicy samochody mogły jeździć co najwyżej 25 km na godzinę. Wymyślono więc start honorowy. Tak więc po licznych przemówieniach i po obowiązkowym złożeniu wieńców na Grobie Nieznanego Żołnierza, w pobliżu pomnika Poniatowskiego rajd startował tylko honorowo. Samochody powoli (zgodnie z dozwoloną prędkością) jechały gęsiego przez miasto, a rajdowcy pozdrawiali z uśmiechem tłum gapiów. Dopiero po przybyciu na miejsce startu faktycznego (a były to najczęściej rogatki warszawskie, szosa pod Strugą i szosa łomiankowska) zaczynał się prawdziwy wyścig. Poszczególne maszyny startowały w odstępach 1-2-minutowych.
Na trasie już poza miastem różnie mogło być. Entuzjazm i zainteresowanie warszawskiej publiczności nie zawsze szły w parze z zachowaniem prowincji. Przypomnijmy, że w 1938 roku samochody w Polsce wciąż były towarem luksusowym i na wsi niecodziennym widokiem. W całej II RP w 1938 roku było wtedy tylko 38 tysięcy automobili. Czasami wzbudzały niezdrową sensację, a może zazdrość. Bywało, że wiejskie podrostki rzucały w pędzący samochód kasztanami albo i kamieniami.
Czasem z bocznej drogi przed auto rajdowca wjeżdżał wóz konny z nietrzeźwym woźnicą. Po szutrowej drodze wałęsały się domowe zwierzęta. Dobrych dróg było niewiele, a stacji benzynowych (zwanych wtedy motopompami) jak na lekarstwo. Porównanie z lekarstwem nie jest tu przypadkowe, bowiem w niektórych rejonach kraju butelkowaną benzynę można było kupić… w aptece!
Rajdy przypominały zmagania współczesnego nam Camel Trophy. Może dlatego, zgodnie z regulaminem Rajdu Pań, obok prowadzącej kierowczyni, w aucie siedział też towarzyszący mężczyzna. Spełniał rolę mechanika, pilota i bodyguarda jednocześnie.
W połowie lat trzydziestych pewne symptomy wskazywały, że wkrótce samochód stanie się dla Polaka towarem nieco łatwiejszym do kupienia. Oto bowiem w 1934 roku w południowej pierzei placu Piłsudskiego powstał piękny modernistyczny salon samochodowy Fiata. Mało kto przewidywał, że wybuchnie wojna niszcząca wszystko. Rynek samochodowy, działalność sportową automobilistów - tak jak plac Piłsudskiego - trzeba było budować od nowa.
Autor: dr hab. Robert Gawkowski
Artykuł ukazał się w magazynie „Stolica” nr 1-2, styczeń-luty 2023