Drewno z kamienia, czyli „Zima” w Ogrodzie Saskim
Rzeźba zatytułowana „Zima” należy do najwybitniejszych dzieł sztuki w Ogrodzie Saskim. Przedstawia muskularnego, brodatego starca, który z zimna owija się szeroką draperią. Prawą ręką trzyma obszerną, zarzuconą na lewy bark, tkaninę, która okrywa całe plecy i głowę, opadając aż do ziemi i zakrywając lewą nogę. Natomiast prawa strona ciała pozostaje odsłonięta, co tłumaczy jego reakcję na chłód. W lewej dłoni trzyma kaganek – półokrągłe naczynie z płomieniem, a między stopami naszego bohatera leży stos porąbanych gałęzi.
W odróżnieniu od większości innych rzeźb w Ogrodzie Saskim, które są delikatne, smukłe i wytworne, „Zima” emanuje siłą i atletyczną posturą. Większość figur została zaprojektowana z myślą o tle malowanym ogrodową zielenią. Natomiast „Zima” swoje tło ma niejako wkomponowane w rzeźbę – głębokie cienie i załamania draperii same tworzą kontrast z jaśniejszymi partiami postaci, jakby niosła swoje własne zimowe otoczenie. Najlepiej oglądać ją, gdy słońce pada z prawej strony figury – wówczas cienie gromadzą się w załamaniach płaszcza, a prawa noga wyraźnie kontrastuje z ciemniejszym tłem. W południe idealnie eksponuje zarówno formę, jak i głębokie cienie, które wydobywają detale tkaniny, czyniąc „Zimę” jednym z najdoskonalszych dzieł w ogrodzie.
Mimo upływu czasu, stan rzeźby jest ogólnie dobry. Przeprowadzono kilka rekonstrukcji obejmujących m.in. lewą rękę, a także fragmenty palców, części podudzia lewej nogi oraz fragment draperii przy tej nodze. Zrekonstruowano również nos i dwa odcinki brody. Dodatkowo, uszkodzenia spowodowane postrzałami w trakcie II wojny światowej zostały naprawione za pomocą kamiennych łatek.
Pod względem ikonograficznym „Zima” wyraźnie odwołuje się do chłodu, co symbolizują trzymany w dłoni kaganek z ogniem, zgromadzone u stóp porąbane drewno oraz postawa postaci, która kuli się z zimna.
Rzeźba warsztatu Jana Jerzego Plerscha została wykonana w latach 40. XVIII. Prawdopodobnym źródłem jego inspiracji była figura parkowa z ogrodu wersalskiego, wykonana w XVII wieku przez nadwornych rzeźbiarzy Króla Słońce – Ludwika XIV. Widać tu wyraźne wpływy stylu francuskiego, który odegrał kluczową rolę w europejskiej sztuce ogrodowej tamtych czasów, a rzeźba „Zima” w Ogrodzie Saskim idealnie wpisuje się w ten artystyczny nurt.
Ocieplenie klimatu
Jak donoszą warszawskie przewodniki, w dawnych czasach figury w Ogrodzie Saskim były obudowywane drewnianymi domkami, które chroniły je przed mrozem i śniegiem. Nawet zegar słoneczny Antoniego Magiera był osłaniany deskami na zimę. Zima potrafiła jednak zaskoczyć Warszawę nie tylko niskimi temperaturami, ale i łagodnymi warunkami, co nie raz odnotowano w historii.
W grudniu 1825 roku Warszawa przeżywała niezwykle łagodną zimę. W Ogrodzie Saskim trawniki zachowały świeżą zieleń, a wiele roślin kontynuowało wegetację. Na niektórych krzewach pojawiły się nawet pąki. Podczas świąt Bożego Narodzenia mieszkańcy stolicy cieszyli się rzadką przyjemnością zrywania świeżych kwiatów, co budziło powszechny zachwyt i zdziwienie.
Żar tropików
Jeszcze goręcej zrobiło się w zachodnio-południowej części Ogrodu Saskiego pod koniec XIX wieku, kiedy wybudowano w tym miejscu, tuż przy Instytucie Wód Mineralnych, cieplarnię do przechowywania zimą egzotycznych roślin. W mroźne dni przeszklony obiekt stanowił wyjątkową oazę zieleni i ciepła dla mieszkańców Warszawy. Palmiarnię – bo tak ją również zwano - przebudowano w 1912 roku, dodając groty i sztuczne kaskady wodne. Wypełniona palmami i kamiennymi figurami zachwycała warszawiaków tropikalną atmosferą. To miejsce szybko zyskało popularność jako idealne schronienie przed zimnem – oferując chwilę wytchnienia i namiastkę egzotycznego klimatu. Palmiarnia była ulubionym celem spacerów i spotkań, zwłaszcza w miesiącach, gdy mrozy dawały się we znaki. Wyjątkowo pięknie prezentowała się w palmiarni rzeźba Weledy dłuta Etienne’a Hippolyte’a Maindrona. Weleda pojawiła się w ogrodzie w latach 70. XIX wieku i stanęła przy bramie od strony ulicy Niecałej, potem zawędrowała pod wodozbiór, by w pierwszej połowie lat dwudziestych dodawać uroku wnętrzom palmiarni.
W grudniu po południu
Chwilę przed pojawieniem się palm dawny królewski ogród był świadkiem innego rodzaju novum. 11 i 12 grudnia 1877 roku o godzinie 17.00 w Ogrodzie Saskim wykonano jedną z pierwszych rozmów telefonicznych w Warszawie. Przeprowadzono ją między wodozbiorem a budynkiem kancelarii wodociągów przy ul. Dobrej. Na tak bliskim dystansie „wyrazy dochodziły wybornie, śpiew i tony skrzypcowe przechodziły po drucie także dość dobrze” .
Podczas prowadzonej przez godzinę rozmowy z zaskakującą wyraźnością słychać było zarówno głosy, jak i dźwięki muzyki, co wzbudziło zaciekawienie słuchaczy.
Obecni nie tylko słyszeli swoich rozmówców, ale mieli wrażenie, że biorą udział w dialogu na odległość – czymś, co w tamtych czasach wydawało się czystą fantastyką. Telefon wywołał falę pytań o jego potencjalne zastosowania. Już wtedy przewidywano, że urządzenie znajdzie uznanie nie tylko w domach, ale także w fabrykach, biurach i urzędach, znacząco ułatwiając komunikację.
Lodowe harce
W północnej części Ogrodu Saskiego znajduje się sadzawka, której historia sięga połowy XIX wieku. Powstała ona w wyniku prac związanych z budową wzgórza pod wodozbiór, a jej pierwotne przeznaczenie miało obejmować rolę zbiornika retencyjnego na nadmiar wody. Jednak pierwsze próby napełnienia jej wodą ujawniły wysoki poziom przepuszczalności gruntu – wpuszczona woda wypłynęła w piwnicach pobliskiego Pałacu Brühla. W 1862 roku nieckę wypełniono klombami kwiatowymi, a trzy lata później na jej środku ustawiono fontannę z rzeźbą chłopca trzymającego łabędzia za szyję.
W 1878 roku inżynier Józef Sporny przeprowadził prace mające na celu uszczelnienie dna sadzawki, do których użył warstw gliny, ziemi oraz kamieni brukowych, a nawet mchu do uzupełnienia szczelin. Dzięki tym pracom woda już nie uciekała ze zbiornika, a zimą sadzawka zamieniała się w lodowisko.
Łyżwiarstwo było w owym czasie popularną formą zimowej rozrywki. Łyżwy można było kupić w wielu sklepach i warsztatach, a zapotrzebowanie na nie wzrastało po otwarciu publicznych ślizgawek w miejskich parkach. Ogród Saski stawał się wtedy centrum zimowych rozrywek, gdzie mieszkańcy mogli jeździć na łyżwach w baśniowym klimacie, bo przy akompaniamencie orkiestry, a także dzięki wyjątkowej iluminacji. „Rozrywkę tę, jako należącą do zakresu gimnastyki, stanowczo ośmielam się zalecać czytelnikom” pisał Bolesław Prus i wymieniał korzyści takiego sportu:
Mężczyzna ślizgający się sam, rozwija nie tylko płuca, muskuły i organy krwioobiegowe. W towarzystwie kobiet jeżdżąc na łyżwach, kształci prócz tego zręczność i uczucie, że już nie wspomnę o dobrym smaku i pochopności do sakramentu małżeństwa.(…) Ślizganie się w podobnem otoczeniu stanowi olimpijską zabawę i uszlachetnia człowieka. Nawet lekki upadek i stłuczenie ciała w całej długości, każe zapominać o bólu i myśleć o ofierze. Sądzę, że za kilka tych słówek poświęconych lodowemu kunsztowi, obywający się bez yachtów Yacht Klub warszawski, zechce mi podarować parę honorowych łyżew, które ja ze swej strony w czcigodnem miejscu zawieszę.
Wspomniany przez pisarza Warszawski Rzeczny Yacht Club zarządzał ślizgawką w Ogrodzie Saskim, podobnie zresztą jak i innymi na terenie miasta, decydując o terminach ich uruchomienia i zamknięcia czy godzinach otwarcia. W 1879 roku ogłoszono w prasie, że codziennie, z wyjątkiem niedziel i piątków, od godziny 19:00 do 21:00 będzie grała doborowa orkiestra wojskowa, a wstęp na oświetlone lodowisko będzie kosztował 30 kopiejek.
W 1880 roku prasa donosiła, że lód na sadzawce jest doskonały do jazdy. Cztery lata później organizację ślizgawki przejęło Towarzystwo Wioślarskie, które swoją pierwszą zimową siedzibę miało w pobliskim Pałacu Brühla.
Zbrodnia na ślizgawce w Ogrodzie Saskim
W mroźny wieczór 14 stycznia 1933 roku, na ślizgawce w Ogrodzie Saskim, w dotychczas spokojnym miejscu zimowej rekreacji i spotkań, doszło do brutalnej zbrodni, która poruszyła mieszkańców stolicy.
Zarządzający ślizgawką Józef Lisiecki i instruktor jazdy pan Baranowski byli dobrze znani lokalnej społeczności. Zadaniem zarządcy było nie tylko dbanie o stan lodowiska, ale także utrzymywanie porządku wśród bywalców. Jednak tego zimowego wieczoru pojawiła się grupa młodych mężczyzn znanych w okolicy z chuligańskich wybryków. Byli to Wacław Różyc (17 lat), Jan Grabowski (18 lat), Zdzisław Drwa (21 lat), Henryk Rzędzian i Henryk Skrzecz, którzy przyszli na lodowisko z zamiarem wywołania zamieszania i prawdopodobnie kradzieży kasy.
Około godziny 21:00, kiedy ślizgawka była wciąż pełna ludzi, młodzi mężczyźni zaczęli zachowywać się agresywnie, prowokując innych uczestników. Szybko doszło do słownej utarczki, a potem do fizycznej konfrontacji. Baranowski, próbując zaprowadzić porządek i uspokoić sytuację, wszedł między kłócących się. Niestety, zamiast zażegnać konflikt, sam został zaatakowany. W trakcie szarpaniny jeden z napastników wyciągnął nóż. Ciosy, które zadał Baranowskiemu, okazały się śmiertelne. Zarządca ślizgawki pan Lisiecki został z kolei ranny w rękę. Pomimo obecności wielu świadków, bandyci zdołali uciec. Zaraz po napaści wszczęto poszukiwania sprawców. Dzięki zeznaniom policja szybko zidentyfikowała podejrzanych, którzy w ciągu kilku godzin zostali namierzeni w różnych częściach miasta i aresztowani. Wszyscy byli wcześniej notowani przez policję za drobne chuligaństwo i awantury.
Śledztwo ujawniło, że młodzi mężczyźni przybyli na ślizgawkę z zamiarem wywołania awantury. Świadkowie zeznawali, że prowokowali innych już od kilku dni, celowo wszczynając bójki i zakłócając porządek. Feralnego wieczoru ich agresja przerodziła się w bezmyślny akt przemocy. Rok później zapadł wyrok – dostali od półtora roku do dziesięciu lat więzienia.
Choinkowy zawrót głowy
W XIX wieku za Żelazną Bramą, wyznaczającą zachodnią granicę Ogrodu Saskiego, odbywał się wielki targ, na którym mieszkańcy Warszawy mogli kupić wszystko, co było potrzebne do przygotowania świąt Bożego Narodzenia. Na tym tętniącym życiem placu sprzedawano nie tylko choinki, ale także świąteczne ozdoby, świeczki, smakołyki, a nawet prezenty i żywność na wigilijną kolację. Było to miejsce, gdzie można było zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne produkty.
W dwudziestoleciu międzywojennym na zlokalizowanym po drugiej stronie Ogrodu Saskiego placu Piłsudskiego odbywała się z kolei sprzedaż choinek. W przeciwieństwie do różnorodnej oferty za Żelazną Bramą, na placu przed Pałacem Saskim sprzedawano wyłącznie bożonarodzeniowe drzewka, po które przybywali mieszkańcy różnych zakątków miasta.
W styczniu, pomimo zakończenia świątecznych zakupów, plac Piłsudskiego wciąż był miejscem, które przyciągało wielu warszawiaków. Przy olbrzymiej, udekorowanej choince na placu wystawiano tradycyjne jasełka, które stanowiły jedno z ważniejszych wydarzeń kulturalnych okresu bożonarodzeniowego. Kolorowe, pełne radości przedstawienia na świeżym powietrzu gromadziły zarówno dzieci, jak i dorosłych, tworząc atmosferę wspólnego świętowania. Jasełka, z udziałem lokalnych aktorów i amatorów, odtwarzały sceny z narodzin Jezusa, a postaci pasterzy, aniołów i Trzech Króli niosły wesołą kolędę. Mimo mroźnej pogody, plac wypełniał się widzami, którzy przyszli, by wspólnie kultywować ten staropolski zwyczaj i cieszyć się wciąż trwającą świąteczną atmosferą.
Autor: Marta Gawryluk
Artykuł ukazał się w magazynie „Stolica” nr 11-12, listopad-grudzień 2024