Królewska na bogato – od baroku do modernizmu
Przedwojenna ulica Królewska należała bez wątpienia do najbardziej prestiżowych w Warszawie. Zobowiązywało sąsiedztwo Ogrodu Saskiego oraz szacownych instytucji. Tu zawsze za duchem czasów raźno podążała architektura. W latach 30. na krótkim odcinku ulicy prezentował się cały katalog stylów architektonicznych.
Królewska na wysokości placu Piłsudskiego, przy którym trwają obecnie prace związane z planowaną odbudową zespołu Pałaców Saskiego i Brühla oraz trzech kamienic, miała przed wojną dość osobliwą zabudowę. Frontem do placu Małachowskiego, a niejako bokiem do Królewskiej stał słynny pałac Leopolda Kronenberga, krezusa, który to o swoim pysznym przybytku utrzymanym w duchu renesansu niemieckiego Ale Kronenberga było stać. W przeciwieństwie do tych, którzy przed nim stawiali przy Królewskiej pałace, nie był ani królem, ani wielkim magnatem. Był finansistą i przemysłowcem, jednym z największych, jakich nad Wisłą zrodził XIX wiek.
Niestety, pałacu Kronenberga nawet oglądający się na wzorce niemieckie styl architektoniczny nie ocalił - gmach już w 1939 r. stanął w płomieniach od bomb zapalających. Ostatecznej rozbiórki dokonano jednak dopiero w latach 60. Do dziś przetrwały dwie z kariatyd zdobiących dawniej wejście główne do pałacu; można je zobaczyć w ogrodzie przy Muzeum Ziemi PAN w alei na Skarpie. To Energia i – o ironio! – Skromność.
Interesujące niedopasowanie
Pałac Kronenberga bez wątpienia stawiał wysokie wymagania okolicznej zabudowie, toteż w pierwszej dekadzie XX wieku na sąsiedniej posesji powstała okazała wczesnomodernistyczna kamienica proj. Jana Heuricha syna i Jana Goebela. Istniejący do dziś budynek, przewyższał pałac o kilka kondygnacji. Kontrast nie był jednak tak wyraźny, jak w przypadku innego obiektu - piętrowego, modernistycznego gmachu Instytutu Propagandy Sztuki pod adresem Królewska 13. Obydwie budowle przylegały bezpośrednio do ściany szczytowej pałacu Kronenberga.
Zachodziło poważne napięcie: budynek IPS nie licował z przybytkiem bogacza-nieboszczyka i sprawiał wrażenie naprędce dostawionego pawilonu, nad którym chylił się ogrom ślepej ściany pałacu Kronenberga. To wrażenie nieodpowiedniości rodziło się w efekcie porównywania, a potęgowane było przez lokalizację przy placu o najwyższej randze. Gdyby gmach ten, razem z sąsiednim salonem Fiata, o którym dalej będzie mowa, przesunąć w inne miejsce, na przykład do którejś z nowoczesnych dzielnic miasta, dziś być może obchodzilibyśmy się z tymi obiektami z czułością, jak z perłami modernizmu. W trakcie okupacji niemieckiej dawna siedziba Instytutu pełniła funkcję gospody żołnierskiej, co pozwoliło uniknąć poważnych zniszczeń. Budynek istniał aż do lat 70. służąc za żołnierski dom kultury i Teatr Żydowski.
Stryjeńscy przy Królewskiej
Instytut Propagandy Sztuki stanowił w pewnym sensie odpowiedź na politykę konserwatywnej w tamtym czasie Zachęty, ulokowanej w budynku vis-à-vis pałacu Kronenberga. Gmach Instytutu przy Królewskiej zaprojektował Karol Stryjeński. Bez Stryjeńskiego nie byłoby polskiego art déco, jakie znamy obecnie, nie byłoby rzeźb, których niepowtarzalny sznyt ceniony i naśladowany jest do dziś. Stryjeński przez wiele lat piastował stanowisko dyrektora słynnej Państwowej Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem. I choć zmarł w Warszawie, gdzie mieszkał w ostatnich latach życia, to spoczął na najpiękniejszym góralskim cmentarzu świata, czyli na Pęksowym Brzysku w Zakopanem.
W syrenim grodzie Stryjeński też był dyrektorem. Zarządzał instytucją, której gmach sam zaprojektował. Niestety, na stanowisku nie trwał długo. Na czele Instytutu stanął w 1932 r. i w tym samym roku zmarł. W maju 1935 r. przy ul. Królewskiej 13 odbyła się wystawa prac żony byłego dyrektora, uznanej już wówczas malarki i dekoratorki Zofii Stryjeńskiej, a także innych artystów. Obok prac Stryjeńskiej (m.in. Pasterze przy ogniu, Wieczornica, Bożki słowiańskie) prezentowano obrazy innych malarzy, np. Rafała Malczewskiego, podobnie jak Stryjeńscy związanego z Zakopanem, znakomitego akwarelisty, syna słynnego malarskiego symbolisty Jacka Malczewskiego.
Na wystawie w Instytucie Propagandy Sztuki w tym samym czasie pokazywano także prace Efroima i Menaszego Seidenbeultów – braci bliźniaków. Architekt o podobnie brzmiącym nazwisku – Edward Seydenbeuthel – zaprojektował w 1934 r. sąsiadujący z gmachem IPS pawilon Polskiego Fiata.
Modernistyczna świątynia automobilistów
Gmach Fiata imponował formą, interesującą modernistyczną geometrią. Niestety, podobnie jak Instytut Propagandy Sztuki nie powstał w najbardziej fortunnym miejscu. Sąsiedztwo pałaców i zdobnych wysokich kamienic domagało się innego towarzystwa niż dwa niskie, oszczędne w formie pawilony. Mimo to salon Fiata można uznać za ikonę architektury Warszawy lat 30. XX w.
Z opisu zawartego w magazynie „Auto” z 1934 r. dowiadujemy się, że górną część fasady budynku zdobił znak Polskiego Fiata o imponujących wymiarach – co dokumentuje także ikonografia. W dolnej partii fasady, przedzielonej owalną kryształową witryną wystawową, znajdował się wjazd i wyjazd do części technicznej obiektu. W przedniej części urządzono stację benzynową, w tylnej znajdowała się ogrzewana hala wyposażona w trzy podnośniki i urządzenia do mechanicznego mycia oraz czyszczenia samochodów. Kierowcy zostawiający swoje automobile w tym swoistym autospa mogli skorzystać z wygodnej i przestronnej poczekalni.
Zwycięstwo artykułowane
W miejscu obu modernistycznych realizacji z lat 30. ubiegłego wieku stoi dziś hotel Sofitel Victoria. Tryumf zapisany w nazwie hotelu z lat 70. był wyraźnym nawiązaniem do nazwy placu, który w okresie Polski Ludowej nosił miano placu Zwycięstwa. W ten sposób – posługując się nazwami miejsc – prowadzono walkę o tożsamość placu, tożsamość miasta. Wcześniej swoją rzekomą chwałę w tej samej przestrzeni manifestowali niemieccy okupanci, którzy przed Pałacem Saskim wystawili na postumencie ogromnych rozmiarów literę V – symbol zwycięstwa, nazistowskiego panowania.
Barok, który ustąpił Geniuszowi
Wśród słynnych nieistniejących już gmachów z dawnej ulicy Królewskiej można wymienić budynek giełdy, kamienicę Granzowa, kamienicę Pod Geniuszem czy pałac Bielińskich. Ten ostatni nie padł ofiarą działań drugiej wojny światowej. Został rozebrany już u schyłku XIX stulecia z przyczyn ekonomicznych. Wśród znaczących historycznych obiektów ulicy Królewskiej, z pewnością właśnie ten pałac należy uznać za najważniejszy – ze względów architektonicznych, jak i z uwagi na jego wpływ na kształtowanie przestrzeni. Budowla zajmowała rozległą posesję pomiędzy ulicą Mazowiecką a Marszałkowską. Przedłużeniem osi pałacu stała się ulica Jasna. Rezydencja powstała w XVIII wieku dla marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego. Projekt przedstawił architekt Józef Fontana. Pałac realizował popularną w owym czasie nad Wisłą, zapożyczoną z Francji ideę entre cour et jardin, czyli lokalizowania głównej bryły pałacu pomiędzy dziedzińcem a ogrodem. O ile jednak w tym przypadku możemy mówić o wyraźnie zaakcentowanym dziedzińcu, o tyle pałac Bielińskich nigdy nie szczycił się ogrodem z prawdziwego zdarzenia. Obszar zieleni na tyłach pałacu szybko został potraktowany użytkowo, a następnie rozparcelowany. Obecny plac Dąbrowskiego w XVIII wieku stanowił rynek prywatnego miasteczka, tak zwanej jurydyki, należącego do marszałka Bielińskiego i jego nazwisku zawdzięczającego nazwę – Bielino. Marszałek Bieliński wniósł swoje zasługi dla rozwoju i ucywilizowania miasta stołecznego, co w afirmującym dokonania właściciela pałacu z ulicy Królewskiej tekście literackim wyraził Józef Dulski:
Z inszym już cale pozorem Warszawa
W oczach całego dzisiaj świata stawa.
Tyś nowe domom przepisał granice,
Ty prawie wszystkie ważniejsze ulice
Gdy pięknym pokryć kamieniem kazałeś,
Nowych mi ozdób i wygód dodałeś.
A chcąc i tego dokazać koniecznie,
Bym w ochędostwie trwała długowiecznie,
Kazałeś kopać głębokie kanały,
Które by Wiśle błoto podawały.
I to z twojego mam, marszałku, daru,
Że chcąc mnie wyrwać z przypadków pożaru
Drewniane odtąd zakazałeś domy,
Które pożerać zwykł ogień łakomy.
W XIX wieku pałac Bielińskiego podupadał. W latach 60. nad wejściem głównym zawisł afisz teatrzyku Tivoli, a w latach 90. warszawscy fotografowie utrwalali już rozbiórkę pysznego niegdyś gmachu. Na dawnej pałacowej posesji stanęły domy dochodowe – m.in. wspomniana już kamienica Pod Geniuszem przy Królewskiej 31. Wysoka była na pięć pięter, a jej szczyt wieńczyła rzeźba figuralna – uskrzydlony Geniusz. Elewacje trzech dolnych pięter były boniowane i urozmaicone okazałymi balkonami. Dwie kolejne kondygnacje były artykułowane pilastrami. Posesja na początku XX wieku należała do Uszera Oppenheima, który zainicjował rozbiórkę pałacu Bielińskich, a następnie do Morki Oppenheim. Kamienicę wybudowano około 1904 roku. Wśród lokatorów domu znaczną reprezentację stanowili lekarze różnych specjalizacji. Pod 31 znajdował się też Zakład Kefirowy Klaudii Sigaliny, można było ponadto kupić broń, amunicję czy tkaniny. Kamienica została poważnie uszkodzona we wrześniu 1939 roku, a w czasie Powstania Warszawskiego niemal doszczętnie zniszczona. Jej ostatnie ślady zniknęły krótko po wojnie.
W południowej pierzei odcinka Królewskiej między Marszałkowską a gmachem Zachęty z przedwojennej okazałej zabudowy przetrwało tylko jedno skrzydło kamienicy pod numerem 23. Gmach wybudowany po tej stronie po wojnie został cofnięty od linii ulicy. Dziś jest siedzibą Ministerstwa Cyfryzacji.
Wśród ikon dawnej Królewskiej trzeba wymienić także gmach Giełdy. Był to obiekt położony po przeciwnej stronie ulicy Marszałkowskiej – bliżej ulicy Granicznej, mniej więcej na wysokości wylotu ulicy Zielnej. Zaprojektowany w 1820 roku przez Jakuba Kubickiego z przeznaczeniem na ujeżdżalnię. W latach 70. XIX wieku Witold Lanci zmienił przeznaczenie gmachu – na giełdę. Wcześniej w tym miejscu stała Operalnia Saska, w której w czasach stanisławowskich zainaugurował działalność polski Teatr Narodowy, o czym dziś przypomina głaz pamiątkowy na rogu Królewskiej i Marszałkowskiej.
Wszystkie omówione obiekty znajdowały się dawniej w bezpośrednim sąsiedztwie Ogrodu Saskiego i placu Piłsudskiego, stanowiąc dla obu tych przestrzeni oprawę architektoniczną, której dziś – zwłaszcza pomiędzy Marszałkowską a Zachętą - bardzo brakuje.
Autor: Piotr Otrębski
Artykuł ukazał się w magazynie „Stolica” nr 9-10, wrzesień-październik 2023